Ja kupuję puste torby, a Pan Bóg je napełnia - o. Janusz Furtak opowiada w kolejnym liście o sytuacji, jaka panuje w Chile w Santiago - o radzeniu sobie w obliczu pandemii koronawirusa, ostatnich wydarzeniach związanych z Niedzielą Miłosierdzia Bożego i działaniu świetlicy parafialnej.
Drodzy Przyjaciele Misji Pijarskich!
Ostatnio pisałem Wam, że w Chile są zamieszki społeczne, strajki, podpalenia, kradzieże. Wirus wszystko wyciszył choć nie zupełnie. Jako że teraz wszyscy chodzą w maskach, wiec dla złodziei jest na rękę i napadają na pojedyncze osoby, na sklepy z bronią w reku.
Sytuacja z wirusem w Chile do niedawana wydawała się być w miarę opanowana, ale od kilku dni gwałtownie przybywa zakażonych. Co dzień ponad 3,5 tysiąca nowych zakażeń, w sumie jest ponad 50 tys. zakażonych, a kraj jest liczebnie nie duży, około 17 mln ludzi. Od 2 miesięcy w nocy obowiązuje godzina policyjna. A zakaz wychodzenia w ciągu dnia był częściowy, w zależności od występowania ognisk zakażeń. W naszej części, jako że to jest centrum miasta, wiec już od 1,5 miesiąca. Normalnie kościoły są pozamykane, nie ma Mszy Świętych, tylko przez Internet. Tu wielu księży, kapelanów, proboszczów jest w podeszłym wieku. Mało która parafia ma wikarego. Wiec jakiekolwiek odwiedziny chorych z sakramentami, pogrzeby robią tylko księża młodsi, jeżdżąc po całym mieście. Ja też przeszedłem przeszkolenie, jak postępować w przypadku osoby zarażonej.
Nasza Kaplica Wieczystej Adoracji jest otwarta, mimo trudności. W sytuacji pandemii zrodziło się z Łaski Bożej wiele inicjatyw. Jezus Eucharystyczny posługuje się dobrymi ludźmi i pomaga najbardziej potrzebującym. Śmieję się, mówiąc, że ja tylko kupuje puste torby, a Pan Bóg je napełnia :), posługując się Wami! W przedsionku wystawiliśmy duży kosz wiklinowy na produkt spożywcze, kto może dzieli się tym, co ma. Jest też stolik na chleb. Z pobliskich sklepów i piekarni znosimy zeszłodniowy chleb i wolontariusze wkładają go do torebek papierowych, aby też zapobiec dotykania chleba i zakażeniom. Wolontariusze przygotowują też kilka porcji śniadania dla ludzi z ulicy. Obecnie, kiedy już jest zimno zbieramy używaną odzież, buty, koce i rozdajemy potrzebującym. Świetlica dla dzieci fizycznie nie funkcjonuje, ale z dziećmi, które maja Internet wolontariusze odrabiają zajęcia on-line i wspieramy rodziny paczkami żywnościowymi. Zapotrzebowanie na paczki żywnościowe wzrosło ponad pięciokrotnie. Dużo ludzi potraciło prace. Przy ambasadzie Wenezuelskiej w Santiago koczuje na ulicy już od 3 tygodni około 500 osób: w tym dzieci, kobiety w stanie błogosławionym, osoby starsze. Włączyliśmy się też w akcje ich dożywiania. Maja oni problemy z papierami, nie mają pieniędzy na bilet i czekają. Rząd Wenezuelski domaga się 120 dolarów za bilet, a nikt z nich ich nie ma. Tu potracili pracę, a zatem i mieszkania więc wolą wrócić do swojego kraju. Jeśli ktoś umiera na wirus to państwo zajmuje się pochowkiem bez kosztów, natomiast jeśli ktoś umiera z innego powodu, już nie ma wsparcia, więc parafia usiłuje pomoc pochować umarłych, spełniając uczynek miłosierdzia co do ciała, „ aby umarłych pogrzebać”.
W niektórych dzielnicach jest problem z zakupem żywności, sklepy poniszczone, przemieszczać się nie wolno. Wielu ludzi żyło z dnia na dzień, wiec teraz utracili środki do życia. Co będzie, dopiero się okaże. Ufajmy, że wszyscy jesteśmy w rękach Dobrego Boga!
Serdecznie Was pozdrawiam.
Z modlitwą O. Janusz SP
MK