W ponadtysiącletniej historii Kościoła katolickiego w Polsce duchowni wielokrotnie umierali za wiarę. Papież Jan Paweł II podczas VII pielgrzymki do Polski stwierdził 7 czerwca 1999 r., że należy spisać nie tylko martyrologium pierwszych wieków Kościoła, ale też pamiętać o świadectwie w naszym stuleciu i pokazać wiernym drogę, "którą trzeba iść w nowe tysiąclecie". Przesłanie to jest wciąż aktualne, gdyż obecnie próbuje się dezawuować Kościół, podważać autorytet duchownych wśród wiernych, aby wywołać reakcję wrogości, a nawet nienawiści wobec Kościoła katolickiego.
Takim męczennikiem za wiarę jest niewątpliwie ks. Józef Górszczyk, pijar, który 10 stycznia 1964 r. poniósł męczeńską śmierć w czasie Mszy św. w kościele pw. św. Apostołów Piotra i Pawła w Maciejowej (obecnie Jelenia Góra), gdy nalewał wino na Ofiarowanie. Zabójca, Piotr Soroka, mieszkaniec Maciejowej, zadał księdzu kilkanaście ciosów siekierą. Morderca wbił siekierę w konającego i bluźniąc, opuścił pospiesznie kościół. Ksiądz Górszczyk zginął na ołtarzu, a jego śmierć ma wymiar nie tylko symboliczny. Zarówno ks. kard. Stefan Wyszyński, jak i wierni często porównywali śmieć księdza Górszczyka do męczeństwa świętego Stanisława ze Szczepanowa. Postać współczesnego męczennika zasługuje na przypomnienie z kilku jeszcze powodów, a Kościół, który u kresu drugiego tysiąclecia znowu stał się "Kościołem męczenników", wciąż mówi o tajemnicy odkupienia, jaka dokonuje się na przestrzeni dziejów. Decydującą przesłanką męczeństwa jest treść świadectwa, powód śmierci, a nie charakter zadanych cierpień. Jest także wyjątkowym darem łaski koniecznym do bohaterskiego zaświadczenia własnym życiem o Chrystusie.
Rozmiłowany w Różańcu
Józef Górszczyk urodził się 12 lutego 1931 r. w Pisarzowej koło Limanowej. Gdy miał 5 lat, umarła mu matka - Anna z Kąckich, a ojciec, także Józef, ożenił się powtórnie. Ponieważ rodzina posiadała 20-hektarowe gospodarstwo, Józef od dzieciństwa pomagał w pracach gospodarskich. W szczególności lubił doglądać ule. Rodzina Górszczyków od kilku pokoleń zajmowała się pszczelarstwem, Józef kultywował to zamiłowanie w czasie edukacji w nowicjacie.
Do szkoły podstawowej uczęszczał w Pisarzowej w latach 1939-1946, następnie przez rok uczył się w szkole średniej w Sowlinach (przedmieście Limanowej), przemierzając pieszo 10 kilometrów. W czasie kolejnych trzech lat kontynuował naukę w Nowym Sączu. Do domu wracał niekiedy piechotą. Tę odległość pokonywał także zimą. Hart ducha i determinacja były więc ważkimi cechami jego charakteru. Kuzynka Rozalia Górszczyk wspomina, że Józef był z natury chłopcem spokojnym, delikatnym, pokornym i obowiązkowym. Unikał konfliktów z innymi; niekiedy był zadumany, milczący i jakiś tajemniczy. Już w młodości był rozmiłowany w modlitwie różańcowej. Odbywał corocznie pielgrzymki do pobliskiego sanktuarium Matki Bożej w Szczyrzycu. Nabożnie czcił błogosławioną Kingę ze Starego Sącza.
Po ukończeniu szkoły średniej i złożeniu egzaminu maturalnego w czerwcu 1951 r. Józef Górszczyk wstąpił do Wyższego Seminarium Duchownego Zakonu Pijarów w Krakowie Rakowicach. Nowicjat, który trwał od 26 sierpnia 1951 r. do 31 sierpnia 1952 r., przypadł na trudny okres dla Kościoła katolickiego w Polsce. W tym czasie organy bezpieczeństwa przystąpiły do intensywnego zwalczania wpływów Kościoła i niszczenia jego misji społecznej.
Zgodnie z zaleceniami Biura Politycznego Polskiej Partii Robotniczej z października 1947 r. polecono Ministerstwu Bezpieczeństwa Publicznego przygotować długofalowy plan zniszczenia Kościoła. Szefowie PUBP w całym kraju otrzymali polecenie "nastawienia agentury" wśród księży, osób świeckich pracujących w kuriach i dekanatach, których pozyskiwano do współpracy jako tzw. figurantów na podstawie "komprmateriałów".
Ksiądz Józef Górszczyk już w okresie nowicjatu był obserwowany przez UB. Inwigilację kontynuowano w okresie pięcioletnich studiów teologicznych w Krakowie u Księży Misjonarzy św. Wincentego a- Paulo na Stradomiu. Działania te nasiliły się, gdy w połowie listopada 1952 r. UB przeprowadził w kurii archidiecezji krakowskiej rewizję i zakwestionował przyjęte na przechowanie od osób prywatnych dzieła sztuki i kilka tysięcy dolarów. Aresztowano wówczas pięciu księży pracujących w kurii oraz nieco później ks. abp. Eugeniusza Baziaka i sufragana ks. bp. Stanisława Rospondka, których oskarżono o szpiegostwo i nielegalny handel dewizami. W dniach 21-26 stycznia 1953 r. toczył się proces sądowy, nazwany "procesem księdza Lelity i innych agentów wywiadu amerykańskiego", który stał się wielkim atakiem propagandy skierowanym przeciwko Kościołowi.
W okresie niełatwym dla Kościoła Józef Górszczyk kontynuował studia seminaryjne. Wyróżniał się zwłaszcza w nauce języków obcych - w szczególności języka greckiego i hebrajskiego. Z czasem nauczył się także języka aramejskiego, którym mówił Chrystus, arabskiego, fenickiego, akadyjskiego, perskiego, serbo-chorwackiego i angielskiego. Łącznie posługiwał się piętnastoma językami, których zasady gramatycznie przyswoił sobie indywidualnie.
Ponadto udzielał się w kleryckim chórze polifonicznym. Pracował fizycznie w sadzie i ogrodzie oraz doglądał uli. Potrafił także wykonywać skomplikowane prace ślusarskie. Znał się również na stolarstwie. W chwilach wolnych od zajęć uprawiał rekreacyjnie sport (siatkówkę, piłkę nożną i tenis stołowy). Dał się poznać jako człowiek wszechstronnie uzdolniony, a przy tym skromny i uczynny. Zdaniem kolegów, życzliwość, powaga i opanowanie oraz łagodne usposobienie wypływały z jego natury, a poczucie sprawiedliwości nigdy nie pozwalało pozostać obojętnym na krzywdę innych. Nawet docinki kolegów znosił z pokorą. Ksiądz Górszczyk był idealistą, a dokonany wybór (kapłaństwo) w pełni harmonizował z jego postawą życiową.
Znamienną cechą charakteru ks. Górszczyka było specyficzne poczucie humoru. Ksiądz Edward Malicki, biograf kapłana, tak go charakteryzował: "w mowie był powściągliwy, miły w zachowaniu, nie używał brzydkich słów, (...) nie mówił dwuznacznych żartów", był szarmancki wobec kobiet. Wciąż się uśmiechał, nawet jeśli z kogoś żartował - czynił to delikatnie, w stonowanej formie. W okresie klerykatu zwracał się do ks. Mariana Baltyzara, któremu wypadły częściowo włosy: "Monsieur calveau" (panie łysy), ku uciesze wtajemniczonych. Nie ulega więc wątpliwości, że swoim zachowaniem, zdolnościami i postawą zwrócił uwagę organów bezpieczeństwa. Był człowiekiem niepospolitym i według prognoz UB mógł w przyszłości wiele osiągnąć.
Patriotyczne kazania
Po ukończeniu studiów seminaryjnych w czerwcu 1957 r. ks. Górszczyk rozpoczął jesienią dalsze studia biblijne na KUL, które z powodów osobistych przerwał po dwu i pół roku edukacji. 21 grudnia 1957 r. przyjął święcenia kapłańskie. Jako duszpasterz pracował początkowo przy kościele Najświętszego Imienia Maryi w Krakowie Rakowicach oraz w Hebdowie, a w okresie wakacji w Sierosławicach i Pławowicach.
W drugiej połowie 1960 r. został przeniesiony do Cieplic Śląskich koło Jeleniej Góry, gdzie pełnił posługę duszpasterską w Staniszowie, Maciejowej oraz w Dziwiszowie i Komarnie. Od września 1963 r. jako wikariusz związał się z miejscowością Maciejowa, gdzie dał się poznać wiernym jako katecheta, celebrans, spowiednik i kaznodzieja. Szczególnie umiłował nauczanie dzieci. Ksiądz Górszczyk uważał, że ówczesny system edukacyjny nie zawsze jest właściwy dla młodzieży, gdyż każdy rozdźwięk pozbawia ją prawdy oraz podważa w jej oczach wszelki autorytet, niszczy zaufanie, siejąc zamęt etyczny w życiu jednostkowym, rodzinnym i społecznym.
Miejscowe władze były zaniepokojone treścią kazań, jakie wygłaszał ks. Górszczyk. Niemało było w nich elementów patriotycznych i akcentów krytycznych związanych z bieżącą sytuacją społeczno-polityczną w kraju i regionie. Wierni pamiętają jeszcze, iż kazania były głębokie w treści, religijne i przejmujące w wymowie. Pobożność i powaga, wewnętrzne piękno, dobroć i siła ducha tworzyły niepowtarzalny klimat, mocno zakorzeniony w Bogu.
Pasją księdza Górszczyka były wycieczki krajoznawcze. Chętnie wędrował po miejscach ustronnych. Znał Karkonosze, Rudawy Janowickie. Kontemplował piękno natury, które utrwalał, fotografując niepowtarzalne zakątki: pomniki przyrody, obiekty architektoniczne. Ilekroć był w Tatrach, fotografował w różnych porach dnia, nie bacząc na pogodę, krzyż na Giewoncie. W górach spotykał niekiedy duchownych, np. ks. Józefa Pepików z ówczesnej Czechosłowacji.
Pasja ks. Górszczyka nie uszła uwadze SB, która różnymi metodami starała się pozyskać informacje na jego temat. Ksiądz Edward Malicki (pijar), który wówczas pracował w Cieplicach, wspomina, że bezpieka często nękała go i skłaniała, aby "donosił na ks. Górszczyka, co robi, co mówi, gdzie bywa, z kim się spotyka" i jak podkreślił, "o nikogo innego nie pytali, tylko o niego". Oczywiście odmówił, dając świadectwo odwagi i hartu ducha. Zapewne funkcjonariusze SB interesowali się także księdzem proboszczem Marcelim Góralczykiem, który był w latach 1959-1967 proboszczem w Maciejowej. Zanim trafił do Maciejowej, był wielokrotnie represjonowany przez władzę i musiał się nawet ukrywać na przełomie lat czterdziestych i pięćdziesiątych przed organami bezpieczeństwa, gdyż groziło mu aresztowanie.
Krew wylana na ołtarzu
Nie ma zgodności, dlaczego zginął ks. Górszczyk. Czy musiał zginąć, a jego śmierć była elementem zastępczej ofiary? Czy posłuszeństwo i uległość wobec przełożonego, który prosił go, aby w zastępstwie (z powodu niedyspozycji) odprawił Mszę Świętą o godz. 7.00, była przypadkowa czy zamierzona? Po zabójstwie ks. Góralczyk oznajmił wiernym, iż to on miał być zabity, a nie ks. Górszczyk. Przyczyną morderstwa miały być nieporozumienia osobiste między nim a zabójcą. Część wiernych (w tym ksiądz Malicki) nie wyklucza politycznego podłoża mordu. Intrygujące jest zachowanie mordercy, Piotra Soroki, który po zadaniu śmiertelnych ran księdzu Górszczykowi udał się pieszo w kierunku Jeleniej Góry. Po drodze zatrzymał samochód, do którego wsiadł, i poprosił kierowcę, by zawiózł go na plac Bieruta, gdyż tam czeka na niego milicja, która "urwie mu głowę". Wątek ten nigdy nie został wyjaśniony przez milicję i prokuraturę.
Znamienny jest fakt, że ks. Górszczyk, widząc zbliżającego się mordercę z siekierą w dłoni, nie przerwał świętych czynności, nie odszedł lub uciekł od ołtarza, tylko odstawił kielich, oparł się o mensę ołtarza i śmiało spojrzał na zabójcę. Początkowo obiema rękami zasłonił się przed ciosem siekierą. A gdy dosięgnął go cios w głowę i polała się krew, wciąż stał nieruchomo, nie wydał żadnego okrzyku; nie bronił się przed kolejnymi razami. Gdy odwrócił się plecami do sprawcy, ten zadał mu cios w plecy, schwycił za włosy i siłą zaczął ciągnąć za ołtarz. Zaniechał jednak tego zamiaru i ciosami siekiery zadał kolejne razy. Pogotowie ratunkowe zabrało umierającego księdza do Szpitala Powiatowego w Cieplicach, gdzie kilkadziesiąt minut później zmarł.
Śmierć księdza Górszczyka poruszyła ks. kard. Wyszyńskiego i innych hierarchów Kościoła. W przesłaniu wystosowanym 10 lutego 1964 r. Prymas Polski napisał, że "Krew kapłańska wylana na ołtarzu Krwi Zbawiciela ma swoją wielką wymowę. Przemawia ona przenikliwym głosem do wiernych, czego dowodem są manifestacje żałobne i pogrzebowe. Silniej jeszcze odzywa się Ona do kapłanów, którzy w tym fakcie widzą zespolenie nie tylko sakramentalne, ale i fizyczne z Krwią Najwyższego Kapłana. Taka śmierć jest przywilejem wybranych kapłanów. Rozpoczął ją w Polsce na ziemi rodzinnej umęczony św. Stanisław ze Szczepanowa, umierając na ołtarzu na Skałce. Jak zawsze 'krew męczenników była nasieniem chrześcijan', tak krew kapłanów była źródłem mocy Bożych i coraz głębszego zjednoczenia się z Chrystusem oraz zachętą do coraz wierniejszego naśladowania Boskiego Zbawcy i do coraz ofiarniejszej służby ołtarzowi Pańskiemu". Również inni hierarchowie przesłali do księdza Andrzeja Wróbla, ówczesnego prowincjała zakonu pijarów, listy kondolencyjne, np. ks. abp Antoni Baraniak, biskup chełmiński ks. Kazimierz Kowalski, biskup kielecki ks. Jan Jaroszewicz. Wszystkich poruszyła męczeńska śmierć księdza Górszczyka.
Z kolei ks. bp Wincenty Urban w homilii wygłoszonej 12 stycznia 1964 r. podczas Mszy Świętej pogrzebowej w Cieplicach (gdzie pochowano ks. Górszczyka) porównał męczeństwo zmarłego kapłana do męczeństwa Pięciu Braci Męczenników zamordowanych w 1003 r. w Międzyrzeczu oraz do biskupa Stanisława, "ponieważ nastąpiło ono, jak tamto, w czasie Mszy św., w chwili ofiarowania i podobne mu było w stopniu okrucieństwa i świętokradztwa". O ile w czasie II wojny światowej miały miejsce na Wschodzie podobne akty okrucieństwa, o tyle dziś, w czasie pokoju - mówił ks. bp Urban, jest to niezrozumiałe. "Jeśli jednak to się stało - dodał - to jest to wyrzut społecznego sumienia i trzeba stanowczo zdobyć się naszemu społeczeństwu na większe poszanowanie dla kapłaństwa".
Pogrzeb zmarłego kapłana odbył się 16 stycznia 1964 r. w Cieplicach Śląskich. Mimo zimna i mrozu w uroczystościach pogrzebowych uczestniczyło kilkanaście tysięcy wiernych - nie tylko z Kotliny Jeleniogórskiej. Po latach, 4 listopada 1993 r., szczątki księdza Górszczyka zostały przeniesione do kaplicy cmentarnej w Pisarzowej. Dwa dni później trumna została złożona w krypcie grobowej w podziemiach kaplicy cmentarnej.
Kwintesencją męczeństwa księdza Górszczyka niech będą słowa, jakie przytacza biograf zmarłego księdza, cytując fragment listu ks. Wojciecha Krupy (jezuity) z 23 stycznia 1964 r.: "trzeba patrzeć okiem wiary na tę niesłychaną zbrodnię i w zarąbanym kapłanie (...) widzieć męczennika za wiarę, a w słowach Chrystusa Pana 'błogosławieni, którzy cierpią prześladowania' znajdować pokrzepienie i pociechę". Dla duchownych i wiernych śmierć ks. Józefa Górszczyka była "szczególnym wyborem i darem Boga", a misterium śmierci przejawem Jego miłości do Chrystusa. Na taki akt niewielu może się zdobyć.
Parafianie z Maciejowej (zwłaszcza starsi) nigdy nie zapomną 10 stycznia 1964 roku. Wielu uważa ks. Górszczyka niemal za świętego, ale to do Stolicy Apostolskiej będzie należało potwierdzenie "zgodności między powszechnym przekonaniem wiernych a faktyczną świętością ks. Józefa Górszczyka". Na pewno postawa, jaką prezentował zmarły, ma dla chrześcijanina głębszy wymiar. Ukazuje nie tylko wielkość człowieczeństwa. Może być wzorem do naśladowania i, jeśli zachodzi taka potrzeba, nawet złożenia ofiary z własnego życia.
dr Jan Ryszard Sielezin
"Nasz Dziennik" 2008-06-21